Mówi się, że „Każdy orze, jak może”, „Pieniądze leżą na ulicy” i „Kto pierwszy, ten lepszy”. W dobie koronawirusa na rynku firm sprzątających pojawiło się „od zatrzęsienia” usług polegających nie tylko na handlu towarem deficytowym, którym nagle stały się środki ochrony osobistej czy płyny do dezynfekcji, ale przede wszystkim rynek nagle zakwitł w „specjalistów” od wszelkiego rodzaju dekontaminacji pomieszczeń.
Wróg u bram
Żyjąc w świecie zarazków radziliśmy sobie całkiem nieźle. Instrukcje „jak prawidłowo myć ręce” wisiały już od lat w różnych miejscach, z których korzystaliśmy na co dzień, ale statystyczny Kowalski zaczął je czytać dopiero jak strach przed wirusem z Chin zajrzał mu w oczy.
Lęk przed nieznanym wrogiem spowodował, że ze sklepowych półek poznikały wszelkiego rodzaju produkty z napisem „antybakteryjne”, a płyny do dezynfekcji powierzchni stały się towarem deficytowym i praktycznie niemożliwym do zdobycia „od ręki”.
Dezynfekcja przestała być luksusem – to codzienna konieczność.
Jak wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie Międzynarodowego Stowarzyszenia Producentów Mydeł, Detergentów i Środków Czystości „Czyste piękno” tylko co trzeci Polak czyta etykiety kupowanych produktów, na których zamieszczony jest nie tylko prawidłowy sposób ich użycia, ale i ostrzeżenia dotyczące ich szkodliwości. Nieznajomość posługiwania się płynem do dezynfekcji może kosztować zdrowie.
Większość Polaków nigdy nie miała w ręku płynu do dezynfekcji. Spektrum szkodliwości jest dość szerokie: od reakcji alergicznych w postaci wysypek po ciężkie poparzenia układu oddechowego. W końcu tych dwóch z trzech nie doczytało o konieczności użycia rękawiczek ochronnych i maseczki oraz prawidłowej technice nanoszenia preparatu na dezynfekowana powierzchnię. Po tym, co do tej pory widziałam, śmiem sądzić, że technika, jaką zastosowali, to „oprysk od serca” i “im więcej, tym lepiej”. W efekcie kasa wydana, efekt znikomy i spore ryzyko zagrożenia.
Aby móc skutecznie działać, trzeba najpierw poznać swojego wroga. Jeżeli środek antybakteryjny w postaci żelu do rąk ma napis na tubie: “zabija 99,9% bakterii”, to nie będzie przecież odpowiedni do dezynfekcji dłoni, nawet jeżeli producent zapewnia, że jest to środek skuteczny na koronawirusa. To samo tyczy się preparatów do dezynfekcji powierzchni. W dobie pandemii nie jeden dał się nabić w butelkę kupując preparat bez odpowiednich właściwości biobójczych. Ważne, że słono kosztował i dał nam złudne poczucie bezpieczeństwa.
Nie ma się kogo zapytać
Trudno być specjalistą w każdej dziedzinie, ostatnia tak duża epidemia na świecie miała miejsce przeszło 100 lat temu. Nic dziwnego, że działamy po omacku i wpadamy w sidła tych, co mają wiedzę, ale na pewno nie na temat dezynfekcji. Ta wiedza polega na zarabianiu na niewiedzy i strachu.
Nie zawsze jest tak, że mamy w najbliższym otoczeniu lekarza, prawnika, mechanika, a co dopiero mówić o specjaliście, który pracuje w firmie zajmującej się szeroko pojętą dezynfekcją pomieszczeń, a takie są i w tym trudnym ekonomicznie czasie nie mogły uczciwie zarabiać na chleb, jak to robiły od lat w swoim regionie. Na ich miejsce wskoczyli lepsi, bo tańsi i zaczęli bić kokosy na ludzkiej niewiedzy i strachu.
O jak ozon, Z jak zamgławianie
Wracam do momentu, w którym zakup certyfikowanego środka do dezynfekcji stał się praktycznie niemożliwy, a potrzeba zniszczenia wroga stawiała niekiedy pod ścianą. I to właśnie wtedy jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać reklamy skutecznej dezynfekcji metodą ozonowania i zamgławiania.
Kwestią czasu było, kiedy i moi Klienci zaczęli mnie o nią pytać. Ponieważ wiedziałam, że do świadczenia tego typu usług potrzebny jest nie tylko specjalistyczny sprzęt, ale i odpowiednia wiedza i przeszkolenie, postanowiłam zasięgnąć opinii dwóch firm z branży, które zajmują się tym specjalistycznie od lat.
Pierwszą z osób jest Agata prowadząca swój biznes w Lublinie. Jej firma zajmuje się między innymi właśnie ozonowaniem pomieszczeń. Rozmowa z Agatą bardzo mi pomaga. Dowiedziałam się od niej jak powinna być przeprowadzona taka usługa i dlaczego nie jest dedykowana jako czynność powtarzalna np. jak w przypadku mojego Klienta po każdym pacjencie. Uzyskałam również informacje na temat szkodliwości dla zdrowia ludzkiego, jeżeli taką usługę przeprowadzi laik. Również w przypadku braku odpowiedniego zabezpieczenia nie wyniesiony lub niezabezpieczony sprzęt może ulec zniszczeniu. Jednym słowem osoby nieznające się na temacie mogą narobić więcej szkody niż pożytku lub nie zdziałać nic i ogołocić nam kieszeń. O tym, jak rynek w jej mieście popsuły usługi świadczone przez laików może opowiedzieć już sama Agata.
To samo tyczy się równie specjalistycznej usługi, jaką jest zakup zamgławiacza, czyli urządzenia, które rozpyla środek dezynfekcyjny w postaci mgiełki. Profesjonalne urządzenie na szczęście nie jest tak dostępne na rynku jak generator ozonu, ale naciągaczy nie brakuje, co potwierdził mi podczas rozmowy Łukasz zajmujący się w Zachodniopomorskim usługą dezynfekcji poprzez zamgławianie. Od Łukasza dowiedziałam się, że mój Klient również nie jest odbiorcą docelowym tego typu usługi, ponieważ jej ostatnim etapem jest mycie wodą dezynfekowanych powierzchni, co również wyklucza powtarzalność tego rodzaju czynności kilka do kilkunastu razy w ciągu dnia.
O Autorze:
Anna Niebuda – Socjolog na mopie. Pewnego dnia rzuciła bezpieczny etat w korporacji i zaczęła rozwijać swoją firmę sprzątającą. Dobrze skoordynowana praca grupowa, to dla niej jedna z najważniejszych bram do sukcesu. Prywatnie górski piechur, miłośniczka sudeckich zakamarków i historii Dolnego Śląska, w którym jest zakochana, tak samo jak w swoim rodzinnym Gdańsku, w którym mieszka i od 2017 roku i prowadzi firmę Star Clean.
Jeżeli podobał Ci się artykuł i chcesz być na bieżąco informowany o nowościach w serwisie informacyjnym Branży Czystości, zapisz się do naszego Newslettera TUTAJ!